Strony

piątek, 28 lutego 2014

Koleżanka Anka, czyli co znaczy: Mieć pecha do facetów :/

Zastanawiam się czy to, że spotykamy samych felernych facetów jest winą dzisiejszych mężczyzn, czy może jakiegoś naszego wewnętrznego zaprogramowania?
Jak to jest, że jedna zawsze trafia fajnych gości, a drugiej ciągle zdarza się wpadać z deszczu pod rynnę? Zastanawiałyście się nad tym?
Opowiem Wam o mojej dobrej znajomej, nazwijmy ją...Anią (nie chcę, by ktoś rozpoznał jej życiowe perypetie, więc zmieniam imię). I o jej miłosnych "podbojach".
To szczera prawda co do przecinka! (Nawet bardzo chcąc, nie wymyśliłabym takiej opowieści. Jak widać życie pisze najlepsze scenariusze...)

Jak już wspomniałam, mam koleżankę - Anię. Dziewczyna fajna, ładna, niegłupia, zaradna.

Wyszła za mąż w wieku 24 lat, na studiach - wielka miłość - rozumiecie?
Pech chciał (naprawdę pech?), że kiedyś zamiast w piątek (ze studiów jechała) wróciła wcześniej, czyli w czwartek (mówiąc ogólnie), a o 24 godziny za wcześnie (mówiąc szczegółowo). I? I zastała swojego męża (imienia nie przytoczę) w łóżku z... facetem!
Przyznał się biedaczek, że od zawsze wiedział, że jest gejem, ale potrzebował przykrywki, bo nie chciał żeby ludzie go palcem wytykali, itp. I ta przykrywka była owa Ania. Niemądra i zakochana.
Dobrze, że dzieci nie mieli, szybki był rozwód, a pan były mąż wyjechał ze swoim ukochanym do Szwecji, gdzie nadal mieszkają razem.

Ania popłakała, odżałowała, pozbierała się... i... Poznała Ryszarda.
Ryszard szanowany był człek, redaktor w znanym w województwie tygodniku. A mamusia Rysia katoliczką byłą. Zagorzałą, wymagającą i zasadniczą. "Załatwiła" więc Ani unieważnienie kościelne i ślub był jak Pan Bóg przykazał przed ołtarzem, z weselem na cztery fajerki, tortem, chlebem i solą i białą sukienką.
Wszystko nawet dobrze szło - mieszkanie ładne, Ryś w województwie karierę robił, a do domu (pod miastem sobie mieszkali) tylko na weekendy zjeżdżał. Ance to nie przeszkadzało, bo już w ciąży była, to na sobie się skupiła. Za to Ryśkowi coraz bardziej brzuch żony przeszkadzał, bo nieestetyczny taki, więc u mamci swej nocował, w mieście, coraz częściej.
Po porodzie co prawda przyjechał, ale... Płacz dziecka go jakoś nadmiernie drażnił i znów u mamusi zamieszkał "aż synuś podrośnie" - jak mawiał.
Anka miała w końcu dość i kiedy pociecha osiągnęła słuszny wiek połowy roku, wsiadła w podmiejski busik i do teściowej, do miasta, pojechała.
Teściowa w lekkim szoku była, bo Rysia dawno u siebie nie widziała. Ale co dwie głowy, to nie jedna. Szybko ustaliły, że Ryś mieszka owszem, niedaleko, ale nie z mamusią, ale i nie z sam, a z koleżanką z pracy. Co ciekawe - już ciężarną!
A co jeszcze ciekawsze, brzuch owej koleżanki jakoś Rysia nie drażnił...

Cóż...
Anka znów się rozwiodła i przysięgła sobie, że koniec z tym wszystkim (facetów i związki na myśli mam).
Ale minął rok, dwa czy trzy i poznała Janusza. Fajny facet, z pobliskiego miasteczka, jakieś 20 km od niej. Policjant, może ciut dla niej za stary, ale przystojny, wysoki, wysportowany. Pomieszkiwał u Ani, jeździł do pracy i wracał do domu jak należy. Składnie im szło ze dwa lata, może prawie trzy, aż do czasu kiedy to Anka zażądała w końcu wspólnych świąt i sylwestra, bo Januszek jakoś za każdym razem miał zmianę, a dziewczynę trafiał szlag. Zadzwoniła wpieniona na Januszkowy komisariat, bo chciała sprawę wyjaśnić i grafik dyżurów zmienić.
No i wyjaśniła. Okazało się, że owszem Janusz policjantem jest, ale byłym, na emeryturze wcześniejszej (mundurowi potrafią kończyć służbę dość wczesne, bywa że przed 40 pracownicy straży granicznej już się emeryturą cieszą) i że sobie w domku z żonką zapewne siedzi.
Tak od nitki do kłębka... Wyszło szydło z worka, że Januszek żonie o emeryturze nie powiedział, jak również i o Ance. Każdej ze swoich pań mówił, że na zmianę do roboty idzie i raz był dzień u tej, a noc u tamtej, raz odwrotnie.
I jak mu dobrze szło! Żadna się nie połapała. Tym bardziej, że pasje liczne miał: a to wędkował, a to polował, a to na paintball jechał. Trudno uchwytny, czasowo bez zasięgu... Ech...
To, że się świrem okazał, że potem Anię zastraszał, itp.to już insza inszość. Dziewczyna wyjechała w świat i ślad po niej zaginął.
Nie wiem z kim jest teraz. Aż strach się bać...

Ta historia to szczera prawda, Anka sama mi ją opowiadała. Trzeźwa wtedy była, a brak w niej skłonności do przesady. I naprawdę fajna i ładna z niej babka...
Nie wiem czemu niektóre z nas trafiają stale jak kulą w płot... Taka karma? Czy powielamy jakiś parszywy schemat wciąż i wciąż od nowa? To nasza wina czy jednak nie nasza?
Jak myślicie?

Ala

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz